Marzyło mi się przedszkole dla dziecka, w którym:
- panie robią kałuże w ogrodzie wodą ze szlaucha ku dzikiej radość dzieci, które w kaloszach natychmiast je przemierzają
- zauważa się, że Michał siedzi jakiś smutniejszy dziś i zapytuje się go o ten stan zachęcając do wyrażania uczuć i emocji kłębiących się w środku, aby nie pozostał z nimi sam
- zamiast znosić po schodach najmniejsze maluchy, pozwala się im zejść po schodach pojedynczo za rączkę, co oczywiście trwa, ale satysfakcja na twarzy dziecka na koniec – bezcenne
- dzieci biegają dwa razy dziennie po dużym ogrodzie odkrywając tajemnice przyrody
I takie tam inne, trochę z Pipi Pończoszanki, trochę z Dzieci z Bullerbyn, a trochę z przeczucia, że w tym wszystkim chodzi o to, by tworzyć dzieciom bezpieczną, radosną przestrzeń dla ich naturalnego tempa i kierunku rozwoju i tego jak pragną przejawiać się w tym świecie.
Znalazłam tu w przedszkolu Joy - dziękuję